Następny artykuł serii – Związek a poczucie własnej wartości
Macie czasami takie wrażenie, że jesteście w związku ze swoim partnerem, choć jedyna rzecz która was łączy to wspólny kredyt i przyzwyczajenie? Ludzie często trwają w niesatysfakcjonującym ich związku, choć wprost ciężko im określić dlaczego tak jest. Nie mogą już patrzeć na swojego partnera, a mimo to nie decydują się rozstanie. Dlaczego?
Ponieważ nie mamy pojęcia o tym, co tak naprawdę łączy nas z drugą osobą. A co najgorsze – wcale nie chcemy się tego dowiedzieć, ponieważ wówczas mogłoby zaistnieć zagrożenie, iż uświadomimy sobie, że nasz partner to nasz świadomy wybór, a myśl o tym jest dla nas przerażająca. Natomiast bliskie nam osoby w pewnym sensie określają nasz byt i dobieramy ich w taki sposób, aby odnosiły się do nas, tak jak tego podświadomie chcemy. Niejednokrotnie tkwimy w nieprzyjemnym związku jedynie dlatego, że reakcje partnera są dla nas przewidywalne, a w środku triumfujemy, że nic nas nie zaskakuje. Na domiar złego ta spirala nienawiści buduje w nas błędne przekonanie, że świat jest zły, a partnerowi absolutnie nie możemy ufać. Jednak absurdalnie nie wycofujemy się z tego układu, ponieważ do pewnego stopnia czujemy się na tym gruncie pewni, bo przecież znamy panujące z nim zasady.
Równie niezdrowa sytuacja pojawia się wówczas, gdy wydaje się nam, że to, co mamy jest spełnieniem naszych marzeń, ale tylko dlatego, że sami to sobie wmawiamy. Niejeden człowiek nagina swój świat, tylko po to, by czuć pozorne szczęście. Stara się nie dostrzegać wad partnera, braku szacunku z jego strony czy zero wkładu własnego w budowanie wspólnej relacji. Mimo to, czuje że coś jest nie tak, a całą winę zwala na siebie i im jest gorzej, tym zaczyna się coraz bardziej starać. Jest to błędne koło, które może się źle kończyć, ponieważ człowiek doprowadzony do ostateczności jest zdolny do najgorszych rzeczy. Taka więź może stać się nie tylko nieprzyjemna, ale również toksyczna, ponieważ ciągłe zabieganie o względy drugiej osoby może doprowadzić do zachwiania równowagi psychicznej.
Jedną z prymarnych potrzeb człowieka jest życie w grupie, nie dziwi więc fakt, że ludzie często związują się z innymi tylko dlatego, że boją się samotności. Wybór konkretnego partnera łączy się zatem nie z powodu wybuchu uczuć i motylków w brzuchu, a jest wynikiem przemyślanej decyzji. Rezygnacja z takiego długotrwałego związku, który choć bez powodzenia wciąż trwa – jest niebywale trudna, ponieważ trudno nam się pogodzić z myślą, że możemy być sami. Można powiedzieć, że tego typu rozwiązanie jest pewnego rodzaju strategią działania. Z jednej strony ów związek nie powoduje w nas uniesień, ani nie jest spełnieniem naszych marzeń, ale z drugiej strony jest on pewny i daje nawet poczucie bezpieczeństwa. Na szali są zatem dwie cechy określające relację, które konkurują ze sobą do tego stopnia, iż nie można rozsądzić, która z nich jest ważniejsza.
Decyzja o przerwaniu związku, który nierzadko trwał latami jest wysoce stresująca, gdyż często nie możemy przewidzieć reakcji drugiej osoby. Ponadto ważną rolę odgrywa tu również przyzwyczajenie, od którego trudno się uwolnić. Niemniej jednak końcowy rezultat, w którym na prawdę zadbamy o własne potrzeby społeczne, psychiczne, fizyczne wydaje się być wart tego poświęcenia.
A czy to nie jest tak że mamy wrażenie, że zainwestowaliśmy w ten związek czas, emocje, niejedno poświęcenie, może nawet i pieniądze i nie chcemy tego stracić? Może niektórzy, CI którzy już przeszli właśnie przez ten etap poświęcania się, dostosowywania itp nie chcą robić tego po raz kolejny mając świadomość własnej słabości? Wiadomo, w związku obydwie osoby muszą nad nim pracować ale czasem gdy zagalopujemy się w tych naszych uprzedzeniach do partnera, jest juz po prostu za późno.
Przerwałam taki związek i…. poczułam ogromną ulgę. Nie chcę jego powrotu.
Owdowiałam w wieku 63 lat. Samotność była koszmarna. Tym bardziej, że w zupełnie nieznanym mi środowisku i przy innych paskudnych okolicznościach. Poznałam faceta i byłam przeszczęśliwa. Zdawałam sobie sprawę, że mam marne szanse na jakiś związek, a bardzo nie chcę być sama. Tak naprawdę to nie dam rady sama – to wiem. Przez 10 miesięcy trzymałam się go kurczowo ze strachu przed samotnością. Ale było coraz gorzej. Coraz więcej odmienności upodobań. Niejednokrotnie budziłam się w nocy przerażona tym, w co się wpakowałam. Znosiłam jednak wszystko. Aż wybuchłam i go wyrzuciłam z domu. Przez 2 dni płakałam, a teraz czuję wielką ulgę. Nie chcę być raz córką staruszka, raz niańką chłoptasia. Chcę faceta W MOIM WIEKU. Siedemdziesięciolatka, któremu się czegoś jeszcze w życiu chce, który myśli i jest samodzielny.