Jonestown
W poprzednim artykule była mowa o przemocy psychicznej stosowanej na wszystkich członkach związków wyznaniowych. Pozostając wciąż w temacie sekt, nieodzownym zdało mi się opisanie również pewnej tajemniczej sprawy, zwanej Jonestown. Cała historia skupia się wokół jednej osoby, a mianowicie Jamesa Warrena „Jima” Jonesa, o którym mówiono również Wielebny Jones. Był to amerykański kaznodzieja, a także założyciel sekty religijnej o przewrotnej nazwie Świątynia Ludu. Niezwykła charyzmatyczność i dynamika lidera pozwoliła mu już od samego początku skupić wokół siebie wielu zwolenników.
Ale wróćmy do początku…
W latach 30tych ubiegłego wieku, niedaleko miasta Indianapolis rodzi się Jim Jones. Po krótkiej edukacji porzuca szkołę i podejmuje dorywcze prace, a wkrótce zaczyna interesować się polityką. Część jego znajomych wspominało, że od zawsze był człowiekiem niezwykle poważnym, wycofanym i nieco zbytnio skupionym na wierze. Wszystkie jego działania skupiają się wokół równouprawnienia wszystkich mieszkańców Stanów Zjednoczonych, lecz dostrzegając mierny skutek swoich działań porzuca ten kierunek. Wkrótce wraz ze swoją małżonką adoptuje pięcioro dzieci o innym kolorze skóry, czym wprawili w zdziwienie lokalnej społeczności. Pobudki Jonesa były jak najbardziej szlachetne, bowiem pragnął (mimo, że sam był biały), aby wszyscy ludzie bez względu na kolor skóry byli traktowani tak samo. Tak oto w jego głowie zrodził się pomysł na stworzenie wspólnoty.
Świątynia Ludu
Jej pełna nazwa brzmiała Świątynia Ludu Kościoła Pełnej Ewangelii i powstała dokładnie w 1955 roku. Choć Jones miał wówczas zaledwie 24 lata, to dzięki niebywałemu sprytowi i pewnego rodzaju iskry zgromadził w krótkim czasie kilkudziesięciu wyznawców. Większość z nich, to byli Afroamerykanie, którzy szukali niejako azylu w czasach, w których kolor skóry deprecjonował cie jako jednostkę. Co ciekawe, dzięki swoim poglądom i kazaniom wygłaszanym regularnie dla swoich wiernych przyciągnął również ludzi z białych rodzin. Niesamowite (choć jak się później okazało sfingowane) uzdrowienia były bardzo przekonujące, bo dawały ludziom wiarę, iż w istocie jest, jak o sobie mówił, nowym Mesjaszem. Jego złote myśli i żarliwie wygłaszana chęć walki z segregacją rasową przypadła do gustu tak dużej liczbie osób, że wkrótce Jones musiał szukać dla swoich ludzi większej siedziby. Zgromadzenie przeniosło się wkrótce do Kalifornii, a w wyniku dalszych działań Jonesa, wspólnota kupiła tereny leśne w odległej Gujanie. Bardzo atrakcyjna cena, a także brak jakiejkolwiek cywilizacji w pobliżu osady, którą dumnie nazwano Jonestown – sprawiło, że dla założyciela Świątyni Ludu było to miejsce idealne, coś wręcz na wzór raju. Na skutek niesprzyjających dla sekty okoliczności, a mianowicie informacja o ukazaniu się artykułu kompletnie kompromitującego Jonesa i jego działalność, przyspieszono decyzję o przeprowadzce. Ludzie zostawiali cały dobytek swojego życia i zbiorowo wyjeżdżali za swoim guru, by osiedlić się w dżungli. Jim był bardzo dobrze zorganizowany i rozdzielał między ludzi prace, rolę, nakaz nieustannego rozbudowania osady, a wszystko po to, by nie mieli oni czasu, ani chęci na zastanawianie się nad sensem ich działań. Oczywiście nie było tam telewizora, ani radia, toteż o wszystkich wydarzeniach mających miejsce na terenie USA ludzie dowiadywali się od swojego charyzmatycznego przywódcy. Ten jednak okłamywał swych wiernych, strasząc ich przy tym, że cywilizowany świat wypowiedział im wojnę i dąży do unicestwienia obozu. Stopniowo budował w nich przekonanie o tym, że świat poza osadą jest zły i tylko w niej znajdą schronienie. Wkrótce Jones wprowadził zakaz opuszczania kolonii oraz kontaktowania się z bliskimi. Mieszkańcy Jonestown żyli w ciągłym zagrożeniu i terrorze, a tymczasem kolejni wierni byli werbowani na miejsce za pomocą rozsyłanych zaproszeń. W sumie w osadzie znajdowało się ponad 1000 osób.
Przełom
Ówczesny kongresmen Leo Ryan, który został zalany wiadomościami od zaniepokojonych krewnych wyznawców mieszkających w Jonestown postanowił zorganizować wyprawę do siedziby sekty w Gujanie. 18 listopada Ryan wraz z kilkoma dziennikarzami i adwokatami Jonesa dotarł na miejsce, gdzie (wcześniej odpowiednio poinstruowani) ludzie przywitali go z uśmiechem. Kongresmen w pierwszej chwili uległ niesamowitej magii obozu i był pod ogromnym wrażeniem entuzjazmu jego mieszkańców. Pomimo to, przechadzając się wśród ludzi i zadając im pytania, czuł, że nie chcą odpowiadać, ponieważ są zastraszeni. W pewnym momencie jeden z członków wspólnoty wręczył jednemu z pomocników Leo kartkę, w której błaga o pomoc w ucieczce z obozu. Wówczas doszło do ostrej wymiany zdań pomiędzy kongresmenem a Jimem, który tłumaczył, iż nie istnieje w zgromadzeniu zakaz opuszczania go. Kongresmen zaoferował, że w takim razie zabierze ze sobą chętne do wyjazdu grupy. Kilka osób złamało się wtedy i zdecydowało na powrót do kraju, jednakże gdy samolot ruszył, znienacka inni członkowie sekty otworzyli ogień do odlatujących raniąc śmiertelnie trzy osoby, w tym Ryana.
Biała noc
Jones przewidując konsekwencje tych zachowań jeszcze tego samego dnia, 18 listopada 1978 roku wygłosił przemówienie, w którym przekonywał swoich zwolenników, że nazajutrz zostaną zaatakowani przez rząd amerykański, dlatego jedynym wyjściem jest wspólne odejście z godnością. Zbiorowe samobójstwo miało być według niego ocaleniem. Wtedy zaledwie garstka ludzi się na to nie zgodziła, a wtedy Jim wydał rozkaz, by ich zamordować. . Jednak kilku osobom, które w ostatniej chwili odmówiło, udało się w wyniku zamieszania uciec poza granice obozu. Jego ostatnie słowa zapisane na taśmie brzmiały:
Zabierzcie nam życie. Oddajemy je. Jesteśmy zmęczeni. Nie popełniliśmy samobójstwa. Popełniliśmy akt rewolucyjnego samobójstwa, protestując przeciw warunkom życia w nieludzkim świecie.
Ludzie podawali sobie śmiertelną truciznę doprawioną cyjankiem, aplikując ją także własnym dzieciom, które były niczego nie świadome. Tej nocy zginęło w Gujanie 909 osób.
Zdawałoby się, że ludzie, którzy przyłączali się do Świątyni Ludu i wypili truciznę musieli być bardzo naiwni, głupi, czy nawet niespełna rozumu. Jednakże należy spojrzeć na to również z innej strony. W owych czasach, kiedy afroamerykanie byli „gorszą rasą” większość społeczeństwa po prostu ich wykluczała. Jim Jones podał im pomocną dłoń i bezpośrednio zwrócił się do nich oferując im schronienie. Na pewno marzyli o szczęśliwym społeczeństwie i godnym życiu, które on chciał im dać. Ponadto ci ludzie codziennie byli narażeni na pranie mózgu, które Jim im serwował, toteż nie można ich tak pochopnie osądzać.
Na podstawie tej wstrząsającej historii, jako dowód niesłabnącego zainteresowania tematem, pomimo tak długiego upływu czasu, powstał film dokumentalny pt.: Jonestown: The Life and Death of Peoples Temple w reżyserii Stanleya Nelsona.
Jeden komentarz
Kiedyś, ok. 10 lat temu, oglądałam film o Jonestown, nie był to ten wymieniany w artykule, raczej krótka wzmianka o wydarzeniach jakie miały tam miejsce. Wtedy nie rozumiałam jak ludzie mogli świadomie podejmować tak ryzykowne decyzje i ufac obcej osobie ale obserwując różne zachowania ludzi – czy to w telewizji czy w sieci, mam wrażenie że czasami wolimy kiedy ktoś podejmuje decyzje za nas. Tym łatwiej jest nam obrać tę ścieżkę, gdy widzimy innych idących tym samym tropem – jest to pewnego rodzaju dowód, że postępujemy słusznie bo robią tak inni. Może to znak, że powinniśmy się na chwilę zatrzymać i zastanowić nad swoimi decyzjami?